Trzy Anusie

aut. Lucjan Fac, „Nasz Przemyśl”, marzec 2012 (Nr 89)

Wręcz krotochwilny tytuł nie powinien nas zmylić. Trzy Anny, może i w dzieciństwie były kochanymi maleństwami, słodkimi córeczkami swoich kochających rodziców. Rzeczywistość i twarde czasy, w jakich przyszło im dorastać, spowodowały, że stały się niezwykle silnymi, „charakternymi”  damami, które mieszkając tutaj na południowo-wschodnich kresach Rzeczypospolitej zahartowały się w tych kresowych realiach, doskonale dając sobie radę. Te trzy Anusie to bohaterki wojny domowej pomiędzy Łukaszem Opalińskim, a Stanisławem Diabłem Stadnickim. Dziwnym zbiegiem okoliczności wszystkie trzy najważniejsze kobiety tego konfliktu nosiły to samo imię – Anna.

Anna Opalińska, żona Łukasza, (córka Jana Pileckiego, wdowa po dwóch Kostkach: Janie i Krzysztofie), Anna Stadnicka, żona Diabła Stadnickiego, matka diabląt, a i sama napiętnowana diabelskim charakterem. Wreszcie Anna Ostrogska, księżna, zacna i nobliwa wielce dama, bogata właścicielka Jarosławia i sporej fortuny na dobrach jarosławskich, niezwykle pobożna, wręcz dewotka, a jednak jak jej ktoś nadepnął na odcisk, nie pozostawała dłużna.  Pewnie nigdy nie usłyszelibyśmy o nich, albo przynajmniej w zupełnie innym świetle, gdyby nie Stanisław Stadnicki, czyli diabeł. Nawet jak na zanarchizowaną Rzeczypospolitą był on postacią wyjątkową.

W czasie walk na rzecz Maksymiliana (pretendent do tronu polskiego Maksymilian Habsburg, rywal Zygmunta III Wazy) poznał na Śląsku Annę, córkę Sambora Ziemeckiego, szlachcica opolskiego Ziemięcice koło Gliwic), właścicielkę czterech wsi. W tym konkretnym przypadku nie chodziło więc prawdopodobnie o interes, lecz była to rzeczywiście kwestia prawdziwej miłości. Czy taki raptus i gwałtownik mógł spotkać odpowiadającą mu charakterem żonę? Wydaje się to wręcz nieprawdopodobne, a jednak to właśnie Anusia stała się najlepszym sojusznikiem swego męża „Diabła”.

Gdy Stadniccy osiedli w Łańcucie (przejął Łańcut w roku 1586 za długi od Anny Sienieńskiej), spokój prysł jak bańka mydlana. Dosłownie wszyscy sąsiedzi i poddani odczuli nowego sąsiada. Rozpoczął się kilkunastoletni okres walk i waśni sąsiedzkich z Ligęzami, Wapowskimi, Ostrogskimi, Pileckimi, Drohojowskimi, Korniaktami, Opalińskimi. Pretekstem do walki stawało się dosłownie wszystko: pomiędzy Stadnickim a Opalińskim, starostą leżajskim spór i wojna zaczęły się o charta. Znakiem, że Stadnicki kogoś najedzie była czarna strzała wystrzeliwana w drzwi dworu nieszczęśnika. We wszystkich sporach znaczą rolę odgrywały trzy Anusie, zagrzewając walczących do ostatecznego rozstrzygnięcia konfliktu. Kompromis raczej nie wchodził w rachubę. Szukanie kompromisu z Diabłem było wręcz niemożliwe. Po prostu nie dotrzymywał słowa. Mam jednak wrażenie, ze kilku konfliktów dałoby się uniknąć gdyby nie postawa jego małżonki. Spór z Ligęzą, toczył się przynajmniej o jarmark. Tu chodziło faktycznie o pieniądze. Stadnicki za wszelką cenę chciał otworzyć u siebie jarmark, który przecież przyczyniałby mu dochodów. Konkurencja tkwiła jednak w jarmarkach jarosławskich i rzeszowskich. Jarosławskie miały już urobioną wysoką, międzynarodową renomę, ale zdeklasować rzeszowskie dochody, z których ciągnął Spytek Ligęza? Wojna trwała od 1600 do 1605 r, i zakończyła się krwawą utarczką na moście przemyskim. Ponieważ wtedy Stadnicki przygotowywał się do walki z Korniaktami, dlatego zawarł pokój z Ligęzą. Pod koniec lipca 1605 r podjął wyprawę z 1500 wojska, artylerią i maszynerią oblężniczą na siedzibę rodową Korniaktów w Sośnicy i po krótkim, ale gwałtownym oblężeniu ją zdobył.

Okładka książki Krystyny Kiefferling

Do grupy wielu najczarniejszych czynów można zaglądać przy każdej okazji, nigdy z tego tematu łajdactw i  niegodziwieństw nie wyjdziemy z pustymi rękami. Łańcut stał się za Diabła siedliskiem bezprawia, zbójów, najemników wszelkiego autoramentu, buntowników, rokoszan Zebrzydowskiego, czy po prostu typów spod ciemnej gwiazdy. Na wszystko jednak przychodzi kres i Łańcut padł w walce w 1610 r z Opalińskim starostą leżajskim po długoletniej, krwawej i tragicznej dla Opalińskich w skutkach wojnie.  Diabeł pokonany w otwartym polu, chociaż w zasadzce przez Opalińskiego i Jacka nad Jackami Dydyńskiego, uciekł, a Dydyński wraz z rozwścieczoną szlachtą runęli w kierunku Łańcuta. Miasto zostało zdobyte i złupione. Podobny los spotkał łańcucki zamek, gdzie do niewoli Opalińskiego dostała się Anusia Stadnicka. Miała ona niemniej wrogów aniżeli jej mąż. Wśród nich musiały być nie tylko Anny, ale z pewnością wiele innych kobiet, które czy Stadnicka czy jej mąż musieli narazić na różnorodne upokorzenia. Uosobieniem zemsty pokrzywdzonych kobiet ziemi przemyskiej jest w powieści Jacka Komudy „Diabeł Stadnicki”, Konstancja Dwernicka, szlachcianka z rodu panów na Dwerniku. Poprzysięgła Annie Stadnickiej zemstę i chociaż w formie literackiej, aczkolwiek nieco ocenzurowanej pozwolę sobie przetoczyć, jak mogła ona wyglądać. Gdy zamek w Łańcucie został opanowany, kierujący atakiem wojsk Opalińskiego Jacek Dydyński próbował powstrzymać szereg niegodziwości, jakie po udanym szturmie miały miejsce. Do niewoli wzięto również Annę „Diablicę” Stadnicką.

Jacek nad Jackami poznał kobietę od razu. To była Anna z Ziemieńczyc Stadnicka, żona Diabła Łańcuckiego, pani sławna tyle z wyniosłego gestu, co z okrucieństwa; najgorsza podżegaczka wojenna, przeciwniczka Anny Opalińskiej, żony starosty leżajskiego. Słowem – herod-baba, wilczyca stepowa o niewyparzonej gębie. Co jednak nie oznaczało, że brakowało jej urody.

– Panie Dydyński! Mości stolnikowicu! – krzyknęła rozpaczliwie, widząc znajomą twarz między hultajstwem. – Ratuj nas, waszmość! Bywałeś w tym domu gościem... Pomocy! Miłosierdzia!

Jacek nad Jackami skoczył do Stadnickich, a wówczas stary sługa podniósł rękę z pistoletem. Stolnikowic był szybszy, podbił mu dłoń, a wystrzał huknął mu nad uchem, osmalił łeb, utrącił pióro u kołpaka. Jacek ciął szablą wrąb, rozwalił starcowi łeb, poprawił włęg, rozchlastał brzuch, posłał na zakrwawione kobierce i dywany.

Nie zdążył dopaść Anny Stadnickiej! Hajducy Opalińskiego byli pierwsi. Porwali ją za hiszpańską suknię, rozerwali kryzę pod szyją, chwycili za perłowe naszyjniki, chcąc zerwać je z szyi.

Dydyński przyłożył pierwszemu w łeb szablą, drugiego odtrącił kopniakiem. Hajducy ryknęli z wściekłości, ich kompani podbiegli bliżej z uniesionymi szablami, a wówczas Dwerniccy i Dydyńscy zastąpili im drogę.

– Wara! – krzyknął Dydyński. – Fora na dziedziniec, czubaryki! Do dziewek koperczaki smalić! Ci jeńcy są moi!

Hajducy nie ruszyli się z miejsc. Dydyński odwrócił się do Stadnickiej.

– Nie bój się, pani dobrodziejko – rzekł – nic do waszmość pani i dzieci nie mam, jeno do waszego męża.

– Ale ja mam! – syknęła Konstancja.

I zanim rzekłbyś: „O rety!”, rzuciła się na Stadnicką jak wygłodniała lwica. Jednym ruchem zajechała ją pięścią w głowę, porwała za suknię, poszarpała, złapała za włosy, walnęła w twarz z drugiej strony, popchnęła na kominek. Stadnicka nie pozostała jej dłużna – kopnęła Dwernicką z całej siły, chwyciła za szyję, poczęła krzyczeć, drapać. Obie baby tłukły się i biły jak rozwścieczone kocice w marcu.

– Ty przechodzona (…)– krzyknęła Konstancja. – Ty (…) !  (…) Już ja ci dam mnie w trumnie zamykać, z sukien w celi obdzierać! Małpo chędożona ty!

Stadnicka zdzieliła ją w łeb, wpiła się palcami we włosy. A wówczas Konstancja kopnęła ją w brzuch, zwaliła na podłogę. Obydwie baby poczęły krzyczeć, bić się, gryźć z zaciekłością, okładać pięściami, rwać suknie, wyrywać garściami włosy.

– Ty (…) – warknęła Stadnicka – ty  (…)! (…)!

To uratowało Dydyńskich od bratobójczej bitki z ludźmi Opalińskiego. Hajducy, którzy już brali się do szabel, zarechotali głośno. Po chwili śmieli się już wszyscy – zarówno Dwerniccy, jak i Dydyńscy, elearzy, hajducy i kozacy. Śmieli się nawet, aczkolwiek z charkotem, ranni leżący w kałużach krwi przy drzwiach.

– To ci dopiero baba! – weselił się Mikołaj. – Będziesz miał, bracie, żonkę jak rzepę. Jak się za lada szynkareczką obejrzysz, rzyć ci żywcem wyrwie!

Dydyński pomyślał sobie w tej chwili, że w sumie wcale nie tak spieszno mu do ożenku.

– Rozdzielić je! – rozkazał. – Stadnicką weźcie pod ochronę i odstawcie do starosty Opalińskiego. A Konstancję wziąć na arkan, przytroczyć do konia. Jakby krzyczała, zatkajcie jej gębę!

– Jak rozkaz, to rozkaz!

Wkrótce rozdzielono obie bojowe niewiasty. Stadnicka była pogryziona, Konstancja posiniaczona. Anna trzymała
w zaciśniętych pięściach czarne pasma włosów swej rywalki, Konstancja zaś w zębach duży kawał aksamitu z sukni żony Diabła. Zdążyła też zerwać z jej szyi naszyjnik z pereł, którego nie chciała wypuścić z garści, choć Dydyńscy siłą rozwierali jej palce. Mikołaj i Samuel mieli sporo kłopotu, zanim sprowadzili ją na dół.

Po uwolnieniu Stadnickiej, nadal towarzyszyła mężowi i gdy zginął pod Dobromilem, stała się wraz z dziećmi dosłownym spadkobiercą jego niegodziwości i iście diabelskich czynów. 

Okładka książki Jacka Komudy

W ostatniej batalii w walkach między dwoma magnatami udział wzięło ponoć 5000 wojska. Liczba ta wydaje się być przesadzona, ale nawet połowa z tego czyni tę kampanię jedną z największych wojen domowych w naszej historii. Przeciw Stadnickiemu wreszcie po latach zawiązała się koalicja, która wspomogła goniącego resztkami sił Opalińskiego, np. wojewodzina wołyńska Anna z Kostków Ostrogska wspomogła Opalińskiego paruset Kozakami i dwunastoma armatami polowymi. Stadnickiego żonę dopadł Opaliński w Wojutyczach i po ciężkiej walce wziął w niewolę. Samego Stadnickiego dopadli kozacy Opalińskiego w Tarnawie koło Dobromila 20 sierpnia 1610 r. Śmierć Stanisława Diabła nie zakończyła historii warcholstwa Stadnickich. Zarówno jego żona, która ponownie wyszła za mąż jak i jej synowie-diablęta, a nawet wnuk, jeszcze nieraz dawali o sobie znać, nigdy już jednak na taką skalę jak stary Diabeł.

Anna Opalińska po śmierci Diabła Stadnickiego, jako zadośćuczynienie za sprawiedliwość jaka wreszcie dokonała się na Stadnickim, wraz z mężem ufundowała Bazylikę Zwiastowania NMP w Leżajsku. Trzecią Anną „Wojny trzech Anien”, była Anna z Kostków Ostrogska. Niezwykła kobieta, matka dziewięciorga dzieci, która po śmierci męża prowadziła bogobojny tryb życia. Dobrodziejka Jarosławia, który w jej czasach rozwinął się zarówno pod względem terytorialnym jak i ludnościowym. Miasto wypiękniało, szereg nowych inwestycji, … Niby wszystko tak jak trzeba, harmonia i rozwój miasta, spokój i zasobność jego mieszkańców, ale jak trzeba było bronić swego, walczyć o sprawiedliwość potrafiła postępować bardzo  stanowczo tak właśnie jak podczas wojny domowej z Diabłem Łańcuckim. O jej rządach w Jarosławiu traktuje wydana już jakiś czas temu, a zasługująca ze wszech miar na uznanie książka Krystyny Kieferling „Jarosław w czasach Anny Ostrogskiej”.

Historia Kresów pełna jest niezwykłych postaci, i co warto pamiętać nie tylko mężczyzn lecz również i kobiet. Specyficzne warunki życia na pograniczu stworzyły również model kobiety, która żyjąc w poczuciu ciągłego niebezpieczeństwa, musiała sobie jakoś radzić. Były wśród nich prawdziwe bohaterki, które potrafiły zachować zimną krew i, jak to określił kiedyś Szymon Kobyliński „rycerzów konfudować”, były matrony, które trzymały w ryzach całe rody, kobiety święte, których religijnością słynęła niejedna okolica, ale były również herod-baby i prawdziwe wilczyce. Tym ostatnim, wielokrotnie miejsce na stronach swoich książek poświęcał Jacek Komuda, któremu współcześnie zawdzięczamy podtrzymywanie tradycji ziemi przemyskiej w polskiej powieści historycznej.

Kategorie strony: "Nasz Przemyśl"
Opublikował(a): Witold Wołczyk Data publikacji: 07-10-2022 15:01 Modyfikował(a): Witold Wołczyk Data modyfikacji: 07-10-2022 15:01

Na skróty